środa, 10 września 2014

nigdy taka nie będę





 Natchnęło mnie, jak zobaczyłam ten obrazek!
Podejrzewam, że temat bliski nie tylko mi. Mamą zostałam w wieku 27 lat, dookoła mnie było więc już sporo dzieci. No cóż, bez bicia się przyznam, że mimo iż na studiach dorabiałam jako opiekunka, nie sikałam z radości na widok dzieci (poza jednym wyjątkiem). Wiele rzeczy w wychowaniu dzieci wydawało mi się dziwnymi,
ale starałam się nie mówić do rodziców otaczających mnie dzieci „jak Ty je wychowujesz?” „dlaczego im na to pozwalasz?” bo wiedziałam, że życie nie jest tylko czarne lub białe i przecież nie do końca wiedziałam jak będzie kiedyś u mnie.  Nie mówiłam, ale co sobie myślałam to moje. Nie rozumiałam postępowania niektórych, nie pojmowałam pewnych zachowań. Dzisiaj kiedy ja już też jestem MAMĄ, większość tego wszystkiego jestem w stanie pojąć i zrozumieć. Wiem, że z miłości do dziecka można pozwolić Mu na wszystko, niech wie, że je kocham. Ale nie zatraciłam się w tym na całego. Już jako nie-matka stworzyłam sobie kilka zasad dotyczących wychowania dziecka i do tej pory nawet udaje mi się NIEKTÓRYCH Z NICH trzymać. Kocham, ale to nie znaczy, że pozwalam na wszystko, bo moje dziecko kiedyś pójdzie w świat świadome, że może każdemu wejść na głowę, ale szybko wtedy się przekona, że sprawa wygląda zupełnie inaczej, że są też inni, że czegoś od Niego wymagają. Wolę od początku przygotowywać Go do życia. Nie chce, żebyście źle mnie zrozumieli, nie robię Mu domowego survivalu, po prostu nie pozwalam Mu na wszystko. Sporadycznie zje obiad przy bajce, notabene nie zauważyłam, żeby tego w ogóle potrzebował… yyy bajki, nie obiadu :P bardzo rzadko pobawi się pilotem od TV, a już w ogóle nie otrzyma do zabawy telefonu. Ma jeszcze czas na ogarnięcie tych technologii :)
Nie przeczę, że nie popełniam błędów wychowawczych, każdy popełnia, bo to właśnie jest rodzicielstwo. Każdy ma na nie inny przepis. Każdy robi to na swój sposób, który na pewno uważa  za najlepszy. A ja nauczyłam się czasem ugryźć w język!
Ot taka anegdotka:
W czasach bezdziecia, nie było problemu, żeby szybko się zebrać i na konkretną godzinę gdzieś się pojawić. Dziwiłam się więc, jak można spóźnić się na rodzinny obiad! :) Na pierwszy rodzinny obiad z MałymA spóźniliśmy się jakieś 3 godziny !!! W zasadzie przyjechaliśmy na podwieczorek :) No tak, miał wtedy 3 tygodnie. Najpierw zasnął, potem zjadł, zrobił kupę, znowu zasnął i tak w kółko. Nie miał zaplanowanego okienka na wyjazd do dziadków. Przestałam się więc dziwić, ale też już nigdy się nie spóźniliśmy (aż tyle :)

A czy Wy też zmieniłyście swoje podejście do różnych codziennych spraw po przyjściu Dziecia na świat? 

4 komentarze :

  1. Myślę, ze wiele się zmienia jak już ma się swoje dziecko. Wcześniej, patrząc na inne matki nie raz sobie pomyślałam to i owo. Kiedyś myślałam, że każde dziecko sa się "wytresować", inaczej ładniej mówiąc przyzwyczaić do pewnych rzeczy. Moja córeczka od kilkudniowego dzidziusia była bardzo ruchliwa i jak miała 3 tygodnie podnosiła główkę, jakby już chciała wstać. Jak miała 3 tygodnie zupełnie sztywno trzymała główkę, nie trzeba było jej przytrzymywać, co przyznacie, jest dość nietypowe. Każdy mówił nie ucz jej noszenia, ale ona całymi dniami mogła w pozycji pionowej przyglądać się temu co ja robię, wtedy był święty spokój, jak tylko ją położyłam znowu dźwigała główkę i próbowała się podnieść. Myślałam: jejku przecież u takiego kilkutygodniowego maluszka to niemożliwe, one bezwładnie leżą, a jednak moja dzidzia chciała już wstawać. Potem wszyscy mówili, że tak ją przyzwyczaiłam, bo jak bym jej nie brała to by później nie chciała tak często na rękach być. A ja uważam, że ona ma po prostu taką wiercicką naturę i ciężko to poskromić. Każde dziecko jest inne i czasem metoda, która działa u jednego, wcale nie sprawdza się u drugiego. To dokładnie tak jak piszesz, nie wszystko jest białe lub czarne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak miałam. Mała jak miała miesiąc już główkę podnosiła, a chwilę później ją już sama trzymała. I w ogóle jej nie pomagałam. Jak nie spała, dużo leżała na brzuszku lub na boku, tak jej zawsze wygodniej było i sobie najwyraźniej poradziła z mięśniami szybciej. Też jest z tych wiercipięt. Dziś ma pół roku i lata po domu jak opętana. A ja zawsze myślałam, że moje dziecko będzie takie jak ja byłam w jej wieku - spokojne, ułożone itd. A natury nie oszukasz - mała ma temperament ojca, jest bardzo ruchliwa. Trudno ją poskromić, ale daję radę. No właśnie - ja daję radę, mnie się słucha. Problem mają inni w tym mój mąż. Wymiękają na piękne oczy, czy donośny krzyk córy. A ja ją znam na tyle, aby wiedzieć, że ona nie płacze dlatego, że jest nieszczęśliwa, czy że ją coś boli. Ona płacze bo chce coś, na co ja nie pozwalam i w ten sposób próbuje to na mnie wymusić. Jak się nie daję mija parę sekund, uspokaja się i zajmuje czymś innym. Ale niektóre rzeczy wychodzą w praniu, a człowiek uczy się całe życie.

      Usuń
  2. Mi się przypomina tylko jedna sytuacja, która odzwierciedla historię z rysunku.
    Będąc na studiach, jeszcze oczywiście bez dzieci, byłyśmy z koleżankami w tesco. Wyszłyśmy przed sklep, a tam rozgrywał się dramat jednej matki, której syn położył się na chodniku i histeryzował. Widziałam w oczach tej kobiety wstyd i zakłopotanie, szkoda mi jej było bardzo. Z koleżankami nie wtrącałyśmy się w ogóle, ale były na rynku jakieś dewoty i tam próbowały coś gadać, co jeszcze bardziej rozwścieczało tego chłopca. No nie pomagały. Inne pozwoliły sobie na komentarz, że co za matka, bla bla. Wtedy jeszcze bardziej było mi szkoda tej kobiety i na jej miejscu chciałabym zapaść się pod ziemię....
    Powiedziałam wtedy, cytuję " ja j*bie! ale dramat! Współczuje tej babie! Mam nadzieję, że moje dziecko takie nie będzie". Potem oczywiście poleciały wśród nas komentarze, że bachor rozwydrzony, rozpieszczony i tak to się własnie kończy.
    Jak się okazało, szybko przekonałam się, że to wcale tak nie jest. Mateusz nie jest rozpieszczonym dzieckiem, ma wiele obowiązków, nakazów, zakazów, a i tak mając bunt 2 latka pokładał mi się na chodnik krzycząc na cały głos "PUSCAJ MNIE, NIE IDE". Spacery z nim, wyjścia do sklepu to był istny dramat. Przed wyjściem 100 razy modliłam się aby nie wywinął jakiegoś numeru. Zawsze, gdy odwalał na ulicy "wiochę :)" od razu mam przed oczami tamtą kobietę i w myślach ją przepraszam za to, że po zachowaniu jej dziecka oceniłam ją samą :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję serdecznie za każdy pozostawiony komentarz. Jeśli nie masz konta Google, wybierz NAZWA/ADRES URL, pierwszą lukę uzupełnij swoim imieniem, drugą zostaw pustą.