Czasami mam wrażenie, że los mi mówi „odpuść”… nie mówi, on
krzyczy! Z dnia na dzień pod górkę, marzenia rozsypane po podłodze, jedno pod
szafką, jeszcze inne pod kanapą, przykryte kurzem.
Jeszcze wczoraj chciałam je
posprzątać, poukładać od a do zet, a dzisiaj już mi się nie chce. Poukładasz sobie
wszystko, zaplanujesz i co najważniejsze liczysz na to, że ktoś jeszcze spojrzy
tam gdzie Ty. W tą samą stronę. Wydaje się to takie oczywiste, a jednak nie.
Walczę
ciągle z tym, żeby patrzeć do przodu, a nie za siebie. Żeby coś znaleźć. Może
jest obok mnie, a ja nie widzę? Taka chęć mnie prześladuje, chęć „pewności”
Lubię być pewna czegoś, a nie jestem pewna niczego. Strasznie to męczy. Pomysłu
na przyszłość brak. A nie ma liczyć na to, że to czego chcę przyjdzie samo, bez
wysiłku.
I wtedy przychodzi On… mój Mały Wybawca! Moje Szczęście!
Rzuci klockiem w kolano i od razu wiem, że jakoś to będzie! Że trzeba wstać,
otrzepać się z całej tej filozofii i cieszyć się tym co dzisiaj, tu i teraz.
Skupić się na ustawieniu równej wieży i odpowiedniej temperaturze zupki dla
głodka. Wszystko inne przyjdzie, kiedy będzie na to czas… wierzę w to z całych
sił!
Zauważyłam, że nie tylko ja lubię się czasem zamyślić. To najwyraźniej rodzinne :)
P.S. pamiętacie o KONKURSIE?
Jaki zamyślony Słodziak! Ciekawe o czym tak myślał :)
OdpowiedzUsuń