Tu miało być zapewnienie, że nie zmieniłam się będąc MATKĄ,
co ostatnio jako zarzut padło w moją stronę. Miałam zapewniać, że ciągle jestem
luzak, że ciągle wieczny chill out! Ale nie! No kurde, jak można się nie
zmienić będąc MAMĄ?! Jak można się nie zmienić przeżywając mistyczne wydarzenie
zwane porodem. No jak? Niech ktoś mi powie, bo ja nie wiem! I chyba nie chcę
wcale wiedzieć. Lubię siebie tą zmienioną; lwicę walczącą o szczęście i spokój swojej
rodziny.
Jak można nie zmienić się,
nie walczyć o spokój dla swojego dziecka
zrodzonego w bólach i cierpieniu. Jeśli tak wygląda Jego droga na ten świat, to
musi coś znaczyć, musi coś zmienić. Musi
dać początek czemuś nowemu, innemu. Jak się mam nie zmienić, skoro od mojego
widzimisię zależeć może życie innej osoby, osóbki! Jak ważniejsze od nałożenia skarpety
na zmarzniętą stópkę może być cokolwiek?
No jak?
Nie mam poczucia, że jestem gorsza. Nie lubię słów i swojego
rodzaju litowania się, bo przecież poświęcam swój czas i pieniądze na dziecko.
Nie poświęcam! Poświęcenie, jako określenie w ogóle tu nie pasuje! Ja się
napawam tym, cieszę i uwielbiam to! Poświęcenie kojarzy mi się z ciężarem,
odmawianiem sobie kromki chleba, biczowaniem się , toczeniem wielkiego kamienia
pod górę i takimi historiami. Jasne, że sobie odmawiam. Odmówię sobie wyjścia
do kina, odmówię sobie niezaplanowanego wyjazdu ze znajomymi na narty, czy
wyskoku na piwo. Odmówię sobie tego, bo to naprawdę nie są wartości nadrzędne. I
nie brakuje mi tej spontaniczności, mogę zrobić wszystko, ale najpierw muszę to
rozsądnie rozplanować, zorganizować, ot choćby opiekę dla dziecka, czyt. Babcię.
Zamiast wyjścia na miasto, zjedzenia obiadu w spokoju, sztućcami, bez
konieczności zmiany garderoby zaraz po, wolę ugotować coś zdrowego i wytaplać
się tym jedzeniem karmiąc moje dziecko. Wolę patrzeć, jak popycha sobie kąski
rączką, jak popija wodą i jaką zwykła czynność sprawia Mu radość. Takie zwyczajne
zachowania, a mnie - Matkę cieszą każdego dnia coraz bardziej. I już myślałam,
że bardziej nie można. Że dochodzi się do jakiegoś poziomu miłości do dziecka i
potem już tylko stała prosta. Ale jak bardzo się myliłam. Z dnia na dzień moje
uczucie rośnie, odnajduję coś nowego w
sobie i w codzienności. A moja miłość osiąga każdego dnia wyższy ‘level’
Nie zamykamy się z Tatkiem przed światem. Nadal lubimy
spokojny wieczór, koc, film i wino. Ja nadal lubię ploty przy kawie. Lubię
tańczyć i lubię śpiewać w samochodzie! A Tata ciągle lubi głupie filmiki w
Internecie, a nawet swoje Diablo. No przecież człowiek nie staje się nagle
zielonym obcym z czułkami! Ale zmieniają się priorytety, bo zmienić się muszą i
basta! Każde wydarzenie w życiu nas zmienia, nie tylko macierzyństwo, każda
chwila sprawia, że coś umyka i pojawia się coś nowego. Dostosowujemy się do
sytuacji.
Może i stałam się bardziej domatorem, kwoką, kurą czy
innym gado-płazem, mam się tego wstydzić? Mam udawać, że jest inaczej? O NIE! I
nie rozumiem tego kultu „braku zmiany” wszyscy się tłumaczą „no co Ty, ja
ciągle taka sama/taki sam” Po co oszukiwać kogoś i siebie? Dużo wygodniej
przyjąć nową życiową rolę i czerpać z niej tylko to co dobre. Przewartościować
życie, przewartościować znajomych, o ile jest taka potrzeba. Bo jeśli ktoś nie
potrafi, nie chce zaakceptować Twojej nowej roli, to nie sądzę aby był wart
wypicia z nim kubka herbaty. A jak ktoś taki pewien, że „ja po dziecku to nie
nie, ja się nie zmienię”, to pogadamy za czas jakiś :) Zdjęcie wykonane przez naszego fotografa ślubnego. |
Patrząc na zdjęcia to w ogóle się nie zmieniliscie ;-)
OdpowiedzUsuńhihi... no nic a nic! :)
UsuńCiężko jest pogodzić macierzyństwo z dotychczasowym trybem życia, zwłaszcza, jeśli się korzystało ze wszystkich stron. Przy dziecku można, owszem, ale ktoś na tym zawsze traci, albo realizacja naszych planów nie zawsze wygląda tak jakbyśmy tego chcieli :)
OdpowiedzUsuńNo ujęte jak zwykle świetnie! Też sobie próbowałam udowodnić, że nie musi się tak wszystko zmienić, ale jednak bardzo dużo się zmienia. Wszystko co związane jest z dzieckiem i jego potrzebami jest ważniejsze niż to, że moje stopy już trzeci tydzień wołają o pedicure ;)
OdpowiedzUsuń